bł. Rafał Chyliński

Dziecięce lata Mel­chio­ra Chylińskiego

 

Mel­chior Chylińs­ki urodz­ił się we wsi Wysocz­ka, w parafii Buk, na zachód od Poz­na­nia. Na chrz­cie otrzy­mał imię Mel­chior, bo przyszedł na świat w świę­to Trzech Króli 6 sty­cz­nia 1694 r. Jego rodz­ice, Jan Arnolf Chylińs­ki i Mar­i­an­na Mał­gorza­ta z Kier­s­kich, należą­cy do drob­nej szlachty wielkopol­skiej poprosili na chrzest­nych dwo­je ubogich z przy­tułku w Buku. Być może ten gest rodz­iców wpłynął na ksz­tał­towanie charak­teru Mel­chio­ra, który od dziecińst­wa odz­naczał się miłoś­cią do bied­nych, zanosząc swym chrzest­nym i innym ubogim posiłek czy ofi­ary z domu rodzin­nego.
 Mel­chior był nieśmi­ały, unikał zabaw z kolega­mi. Chęt­nie za to prze­wodz­ił dzieciom z fol­warku, odpraw­ia­jąc z nimi jak­by nabożeńst­wa i pro­ces­je, a nawet głosząc im nau­ki. Pewnego dnia mat­ka, po dłuższym poszuki­wa­niu odnalazła go klęczącego przed drzwia­mi owczarni, na których wid­ni­ał namalowany czer­woną far­bą krzyż. Zbliży­wszy się, usłysza­ła słowa:

    – Panie Boże, czemu to wszyscy zwraca­jąc się do swego Stwór­cy, mówią: „Ty”? A między sobą poz­draw­ia­ją się: wiel­możny, jaśnie oświecony. Ja nigdy nie będę tak mówił do mojego Pana! 

Zep­su­cie oby­cza­jów, tak znami­enne w cza­sach sas­kich, panowało raczej na dworach mag­natów i bogaczy. We dworkach i chat­ach prze­chowywano trady­cyjnie żywą wiarę oraz pil­ność w prak­tykach pobożnoś­ci. Ze wzglę­du na niespoko­jne cza­sy mat­ka sama zaj­mowała się wychowaniem sied­mior­ga dzieci. Ona też przyzwycza­jała je do życia religi­jnego, ucząc mod­l­itwy i wpa­ja­jąc zasady moralne. Najczęś­ciej czyniła to nie tylko słowny­mi napom­nieni­a­mi, ale włas­nym przykła­dem.

Nau­ka i służ­ba wojskowa

Wskutek ciągłych niepoko­jów w kra­ju, Mel­chior początkowo uczył się w domu pod kierunk­iem stu­den­ta z kolegium jezuick­iego w Poz­na­niu. Potem ze swoim bratem Michałem dostał się do tej uczel­ni, której rek­torem i wykład­ow­cą był słyn­ny tłu­macz Bib­lii na język pol­s­ki, Ks. Jakub Wujek (+1597). Po trzech lat­ach nau­ki Mel­chior opuś­cił jed­nak kolegium. Przy­czyną była praw­dopodob­nie choro­ba i śmierć ojca. Po krótkim poby­cie w domu zaciągnął się do wojs­ka, gdzie otrzy­mał przy­dzi­ał do reg­i­men­tu królewskiego. Dosłużył się stop­nia chorążego, był lubiany przez współ­to­warzyszy, lecz służ­ba wojskowa nie była jego powołaniem. Po trzech lat­ach porzu­cił wojsko. Odszedłem, bo mi się tam nie podobało – tłu­maczył krótko.

Służ­ba „u więk­szego Pana”

Mel­chior zamienił wojsko na służbę „u więk­szego Pana”, podob­nie jak uczynił to przed wieka­mi św. Fran­ciszek z Asyżu. W Krakowie wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych Kon­wen­tu­al­nych, zwanych fran­ciszkana­mi (1715 r.), i po obłóczy­nach otrzy­mał imię zakonne Rafał. Jego now­ic­jat prze­nie­siono z powodu morowego powi­etrza do Piotrkowa. Stu­dia teo­log­iczne odbył w Kaliszu i Obornikach, a święce­nia kapłańskie otrzy­mał w Poz­na­niu. Przełożeni zakon­ni wysyłali go na mis­je wewnętrzne do coraz to nowych wojew­ództw, od klasz­toru do klasz­toru. Na takich wędrówkach zeszło mu dwadzieś­cia lat życia zakon­nego. Pra­cow­ał w Radziejowie, Pyz­drach, Kaliszu, Gnieźnie, Warsza­w­ie, Poz­na­niu i Warce. Zasłynął wielkim tal­en­tem mis­jonarskim oraz życiem asce­ty­cznym na wzór wieków śred­nich z włosienicą i bic­zowaniem.

     Gdy w roku 1736 wybuchła w całej Małopolsce zaraza, biskup krakows­ki, prag­nąc zabez­pieczyć duchową opiekę nad chory­mi, roz­porządz­ił, aby zakony odd­ele­gowały odpowied­nich kapłanów. O. Rafał zgłosił się do Krakowa na kapelana i pielęg­niarza. Prosił, by mu wyz­naczano stałe dyżury w szpi­talu. Warun­ki były tam okrop­ne. Bogaci mieszkań­cy mias­ta oraz lekarze w obaw­ie przed epi­demią wyjechali w inne oko­lice. Pozostała tylko biedo­ta bez żad­nych lekarstw i bez zor­ga­ni­zowanej pomo­cy san­i­tarnej. Według zez­nań świad­ków o. Rafał przys­tępował bez obrzy­dzenia do ludzi leżą­cych w barło­gach, z których wydzielał się niesamow­ity smród. Posi­lał ich czym mógł, pokrzepi­ał roz­da­jąc chleb, pociesza­jąc, słucha­jąc spowiedzi, a zmarłych grze­bał. To był inny rodzaj żołnier­ki niż ten, który upraw­iał w wojsku, z codzi­en­nym naraże­niem włas­nego życia. Ale w tej służ­bie wiedzi­ał przy­na­jm­niej, że nie woju­je o złą sprawę.

     Najdłużej ojciec Chylińs­ki prze­by­wał w Łagiewnikach, gdzie również powier­zono mu opiekę nad żebraka­mi. Wielu ich przy­cią­gało sank­tu­ar­i­um św. Antoniego Padewskiego – miejsce licznych odpustów i pielgrzymek. Tam właśnie o. Rafał zasłynął jako wiel­ki opiekun chorych, ubogich i nieszczęśli­wych, a także jako spowied­nik, pokut­nik i egzor­cys­ta. Szukali u niego pomo­cy dla swych dusz i ciał nie tylko chorzy i bez­dom­ni, ale i ludzie ze szlachec­kich rodów. W swoim miłosierdz­iu o. Rafał posuwał się tak daleko, że odd­awał swój płaszcz czy bieliznę, a spiżar­nia klasz­tor­na za jego przy­czyną nier­az świeciła pustką. Nie szczęd­zono mu więc uszczy­pli­wych słów, nazy­wa­jąc „dzi­ad­owskim bisku­pem”.

Życie bło­gosław­ionego „protestem i ekspi­acją”

Pełne poku­ty i cier­pi­enia życie o. Rafała Chylińskiego trwało zaled­wie 47 lat. Umarł w Łagiewnikach w grud­niu 1741r. O ile za życia uznawano jego wielkie miłosierdzie i moc poku­ty, o tyle po śmier­ci wsław­ił się wielo­ma cud­a­mi. Leg­en­da mówi, że o. Rafał miał sam przy­pom­nieć się swoim współbra­ciom. Oto do klasz­toru przy­była pew­na niewias­ta, aby podz­iękować fran­ciszkanom za chleb, który otrzy­mała od jed­nego z ojców. Nikt w klasz­torze nie przyz­nawał się jed­nak do tego czynu miłosierdzia.

– Nie ma go tutaj – przyz­nawała owa niewias­ta – ale łat­wo go rozpoz­nam, bo gdy pochy­lał się nad piecem, by się ogrzać, z paleniska wypadł rozżar­zony węgielek i wypal­ił mu dzi­urę w habi­cie.

Nie ustępowała nawet na wyraźne stwierdze­nie gwar­diana, że widzi­ała już wszys­t­kich braci, którzy mieszka­ją w łagiewnickim klasz­torze.

– A ten, no ten na obra­zie???– spy­tała, wskazu­jąc portret o. Rafała.

– Ależ on nie żyje od lat!
Gdy jed­nak otwarto jego trum­nę, znaleziono nien­arus­zone rozkła­dem ciało, ubrane w habit, w którym wypalona była świeża dziu­ra.

  Tyle leg­en­da. Fak­tem jest, że dziejące się przy gro­bie Rafała Chylińskiego cuda oży­wiły kult, tak że przetr­wał on do naszych cza­sów wśród fran­ciszkanów i mieszkańców okolic Łagiewnik, dziś zna­j­du­ją­cych się już w obrę­bie Łodzi. Wierni nie przestawali naw­iedzać grobu, który przez wiele lat zna­j­dował się w kryp­cie fran­ciszkańskiego koś­cioła. Ta trwałość czci oraz uznanie prawdzi­woś­ci znanego z his­torii cud­ownego uzdrowienia doprowadz­iły do ogłoszenia go bło­gosław­ionym. Dokon­ał tego Jan Paweł II w Parku Agryko­la w Warsza­w­ie 9 czer­w­ca 1991 r., w 250 rocznicę jego śmier­ci. Ojciec Świę­ty tą beat­y­fikacją chci­ał zwró­cić uwagę całego nar­o­du na tę szla­chet­ną postać żołnierza-zakon­ni­ka, którego życie było „protestem i ekspi­acją; bardziej nawet ekspi­acją niż protestem, za wszys­tko, co niszczyło Pol­skę” w tam­tych cza­sach.

– To, że przez tak dłu­gi czas nie zag­inęła o nim pamięć – mówił Papież – jest świadectwem, że Bóg jak­by spec­jal­nie czekał na to, aby Jego słu­ga mógł zostać ogłos­zony Bło­gosław­ionym już w wol­nej Polsce. Bard­zo się nad tym zas­tanaw­iałem, czy­ta­jąc jego życio­rys.
Ojciec Świę­ty prosił, aby roda­cy nowego bło­gosław­ionego zas­tanow­ili się nad tym znakiem Opa­trznoś­ci Bożej. Odpowiedź narzu­ca się sama: wielu Polaków – tak w kra­ju, jak i na emi­gracji – nie wie, co zro­bić z wol­noś­cią. Grozi im powtór­ka z his­torii sask­iej, kiedy ludzie jedli i pili, uży­wali przy­jem­noś­ci zapom­i­na­jąc o wyższych wartoś­ci­ach. Odkry­ty na nowo bło­gosław­iony jest dla naszych cza­sów jak­by latarnią morską ostrze­ga­jącą rodaków przed rozbi­ciem na skałach uży­cia, zbyt­niej pobłażli­woś­ci wobec zła i pogrąże­niem nar­o­du w otchłań nowej niewoli.


o. Mar­i­an Tol­czyk
Pogadan­ka Godziny Różań­cowej